Poznań - Gdańsk! dzień pierwszy: Poznań Naramowice - Bygdoszcz Osowa Góra

Wtorek, 27 lipca 2010 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczki!
Pochłonięty codziennymi obowiązkami zaniedbałem nieco opis wyprawy, ale już się poprawiam :)

Wyjechałem... późno! Plan pierwotny zakładał wyjazd w okolicach 7 rano i spory zapas czasowy w razie czego, ale ze względu na przedłużające się przygotowania poprzedniego dnia, na rower wsiadłem dopiero w okolicach 9:30.

Pogoda zapowiadała się dobrze. Miałem co prawda w pamięci nienajlepsze prognozy, ale późnym rankiem niebo było (jeszcze) czyste.

No nic, dosyć wstępu, czas na mięso :)

Podzieliłem sobie trasę na podetapy. Pierwszy z nich - to oczywiście wydostać się z Poznania :)

A to było tak:



Pierwotny plan był nieco inny - wydostać się Naramowicką na północ i przekroczyć Wartę w Biedrusku. Naramowicka - dla nieznających tematu - to ulica wąska i wiecznie zakorkowana, szczególnie rankiem. Zakorkowana oczywiście w stronę centrum, a więc kompletnie pusta w stronę Biedruska :) Niestety, plany pokrzyżował remont mostu w Biedrusku, a więc musiałem przekroczyć Wartę w Poznaniu.

Trasa rowerowa wzdłuż ulicy Lechickiej jest fantastyczna. Wygodny asfalt, mnóstwo zieleni, no i spokój - zaledwie dwa skrzyżowania. Na Bałtyckiej już podróż chodnikiem. A dalej, w stronę Koziegłów? Może niech zdjęcie posłuży za komentarz:



Ten korek to oczywiście pokłosie remontu mostu w Biedrusku. Swoją drogą, było już po 10. Ci ludzie chyba powinni być już w pracy, nie?

Moja trasa nie była aż tak pusta, jak się wydaje. Raz na jakiś czas śmignęła mi z boku ciężarówka albo inny dostawczak. Jedno było pewne, trzeba było zmykać z tej drogi!

Udało się to w Czerwonaku, gdzie zasmakowałem nieco kolarstwa górskiego (choć i tak nie umywa się to do ulicy Słowackiego w Gdańsku :) Tym samym, koniec spalin - początek Puszczy Zielonka!



Puszcza Zielonka wyszła mi nieco przypadkiem. Jak wspominałem wyżej, pierwotnie zamierzałem przekroczyć Wartę w Biedrusku, potem jakimś cudem ominąć Murowaną Goślinę... Tak czy inaczej, uzyskałem sposobność zmiany scenerii na bardziej zieloną.

W puszczy szlaków rowerowych dostatek. Wygląda to tak, jak ktoś ma ochotę kliknąć w link.

Szlaki rowerowe w Puszczy Zielonka

Ja zamierzałem jechać szlakiem niebieskim (duży pierścień rowerowy, się okazuje), co prawie udało się w stu procentach. Zahaczyłem jakimś cudem o miejscowość Zielonka, która na szlaku nie leży, ale szybko trafiłem do Dąbrówki Kościelnej - po znakach na sanktuarium.

Warunki jazdy? Na początku asfalt, czyli gra gitara, ale potem - im dalej w las, tym więcej drzew. Jechałoby się całkiem przyjemnie, gdyby nie poprzedzające mój wyjazd deszczowe dni - miejscami trzeba było prowadzić rower. Miejscami też mój trek ze swoimi nie za grubymi oponami zakopywał się w piasku. Ale najgorzej nie było.

Problem tylko w tym, że kto przez las drogi prostuje, ten w lesie nocuje. Liczyłem na w miarę szybki przejazd, ale z lasu wyjechałem dopiero około południa.

Zdjęcia z Zielonki? Proszę: oto kamień upamiętniający pożar lasu. Leśnicy postawili i obok wyjaśnili, o co biega. Rower pod wyjaśnieniami.



Kończąc wątek o puszczy: na którymś wertepie z kolei zgubiłem niedziałający licznik. Zabrałem go ze sobą na wszelki wypadek - gdyby zechciało mi się w trakcie wyjazdu jeszcze coś przy nim pogrzebać. Nie wyszło jednak - licznik po prostu wyskoczył z mocowania, nawet nie zauważyłem kiedy. Po bardzo krótkiej chwili namysłu postanowiłem po niego nie wracać. Good riddance, jak mówią za wielką wodą.

Kilka minut po tym, jak zgubiłem licznik, zadzwonił do mnie Dembo, u którego miałem nocować w Bydgoszczy, z bardzo ciekawym pomysłem. Raz na jakiś czas miałem dawać mu znać, gdzie się znajduję, a on zaznaczał moje położenie na googlowej mapie. Pomysł super - miło było zobaczyć trasę po jej pokonaniu.

Bez licznika, ale za to z centrum analitycznym w Bydgoszczy, ruszyłem dalej:



Jak widać na mapce powyżej, moim celem na tym etapie było ominięcie wszelkich miast i miasteczek, jak również dróg wojewódzkich. Tym samym, Skoki i Wągrowiec zostawiłem daleko z lewej strony. Pomógł mi w tym wszystkim:



Czyli Cysterski Szlak Rowerowy, dalej zwany CSR.

Jak wygląda na szlaku? Ano przeważnie tak:



Choć czasem również przyjemnie asfaltowo (i pusto!):



Skoro C w CSR oznacza "Cysterski", to można napotkać kościoły i kościółki - za jednym z nich, w Popowie Kościelnym (gdzie stałem się chyba najdziwniejszym uczestnikiem pewnego pogrzebu), taki oto Jezus:



To już Budziejewko. Tędy na podbój plemion pruskich i tym samym po wieczną sławę zmierzał sobie święty Wojciech, dla czego upamiętnienia - taka oto kapliczka...



...i ten oto kamień. Jest to kamień świętego Wojciecha, przyniesiony przez rzeczonego świętego z Sudetów - najpewniej na plecach - zgodnie z zasadą że wiara góry przenosi. Mnie za to przywiózł tu mój rower, który też się załapał na fotę:



Jeszcze krótko o warunkach na CSR. Miejscami niestety prowadzi on przez tereny piaszczyste, średnio nadające się na wycieczkę trekiem, a bardziej rowerem górskim. Nie mówię, że było fatalnie, ale po dotarciu do Niemczyna poprzysiągłem sobie, że od teraz jadę tylko i wyłącznie asfaltem, poza tym znowu sądziłem, że dam radę pokonać trasę szybciej. Musiałem więc trochę depnąć - dochodziła 16.00 - a ja jeszcze w Wielkopolsce...



Asfaltu pragnąłem, asfalt dostałem. Nic, tylko jechać. Drogi puste I szerokie (przynajmniej dla rowerzysty). Gdyby nie wkradające się powoli zmęczenie, byłby to chyba najprzyjemniejszy kawałek trasy.

Po drodze industrialne klimaty w największym mieście na mojej planowej trasie - Wapnie:



W ten sposób pożegnałem Wielkopolskę. Kujawy na powitanie sprawiły mi niespodziankę - w Królikowie nie zauważyłem pewnego skrętu w lewo, niestety spostrzegłem się dopiero kilka kilometrów później - nie było już sensu wracać. W związku z powyższym musiałem zmienić trasę, czego skutkiem było ominięcie takich miejscowości jak Ameryczka i Grzeczna Panna (czego bardzo żałuję) oraz dotarcie w zupełnie nieplanowane miejsce, czyli tu:



A jak tam dotarłem? Widać to oczywiście na powyższej mapce, ale chyba warto o tym wspomnieć osobno. Planując wypad wiedziałem, że za wszelką cenę muszę unikać dróg z dużym natężeniem ruchu. Stąd - całkiem słuszna - decyzja o ominięciu Murowanej Gośliny i Wągrowca. Najważniejszym założeniem było oczywiście ominięcie dwóch krajówek, nr 5 i nr 10. Oczywiście (spoiler!) trafiłem na obie...

Jazda rowerem po krajówkach łaczących spore miasta wojewódzkie to coś zdecydowanie dla zwolenników mocnych wrażeń. Gorsza była piątka - węższa i bez pobocza (!). Ciężarówkę nie tylko można było usłyszeć, ale i poczuć - podmuchy powietrza spychające na bok po każdym przejeździe tira pozwalały szybko zorientować się, że byłem tam nieproszonym gościem. Zaliczenie obu krajówek tego dnia - bez wątpienia były to moje



Szczęśliwie Samoklęski Duże zostawiłem z boku, choć dalej też łatwo nie było.

Pod tym drzewem na zdjęciu zjadłem ostatnią kanapkę, ostatniego batona i wziąłem ostatni łyk wody. Po chwili przerwy na powyższe, zacząłem odczuwać wieczorne ochłodzenie - zbliżała się 19. Zmęczenie sprawiło, że czułem jeszcze większy chłód. Innymi słowy, trzeba było pedałować szybko, zanim się ściemni! W końcu u znajomych w Bydgoszczy - Demba i Marietty - zapowiadałem się jeszcze za dnia...



Jak widać na mapce powyżej, sporą część mojej trasy na tym odcinku stanowiły lasy. Nie byłem do końca tego świadomy, gdyż moja mapa kończyła się na miejscowości Tur, kilka kilometrów od Samoklęsk (Samoklęsek?) właśnie. Sądziłem że jestem dużo bliżej Bydgoszczy, niż w rzeczywistości byłem, co sprowokowało pewną zabawną sytuację, ale o tym za chwilę.

Przez las miał mnie przeprowadzić turystyczny żółty szlak, a konkretnie Szlak Żółty Nadnotecki. Info o szlaku miałem stąd. Szlak oczywiście trzeba było znaleźć, co okazało się dość trudne. Po pierwsze zaczynało się ściemniać, co utrudniało odnalezienie znaków zaznaczonych odpadającą już farbą, a po drugie, jak to często bywa, znaki były tam, gdzie trudno byłoby się zgubić, natomiast tam, gdzie trzeba było zmienić kierunek jazdy, znaków brakowało. Tym samym, na znalezienie trasy w Turze straciłem około 20 minut, co ze względu na godzinę stanowiło już problem. Ostatecznie drogę wskazali mi mieszkańcy, szlak znalazłem jednak jeszcze trochę później.

Las ciągnął się i ciągnął. Ostatecznie do zabudowań dotarłem o 20.30, znów o wiele później niż się spodziewałem. Gdy to nastąpiło, wyciągnąłem mapę Bydgoszczy, którą kilka dni wcześniej pożyczył mi Dembo - odnalazłem ulicę, na której się znajdowałem, a konkretnie ulicę Wierzbową, po czym zadzwoniłem do Demba oznajmiając, że to już.

Tyle że to wcale nie było już. Ulica Wierzbowa przecinała Nakielską - zgodnie z mapą - ale potem nie zgadzało się już nic. Tablica obok pobliskiego kościoła nieco wyjaśniła - nie znajdowałem się w Bydgoszczy, ale w Łochowie!

Jak wspomniałem, nie miałem mapy. Postanowiłem więc zasięgnąć języka wśród miejscowych. Wywiązała się taka rozmowa:

<ja> Dobry wieczór, chciałbym zapytać o drogę. Jak najszybciej można dojechać stąd do Bydgoszczy?
<pani lokalna> Do Bydgoszczy...?!(zdziwienie jakby to było na drugim końcu Polski) to chyba PKSem...
<ja>... ale ja jadę rowerem?

W końcu pani lokalna udzieliła wskazówek. Trzeba było zadzwonić do Demba i wyjaśnić, że to jeszcze nie już. Spotkaliśmy się jakieś czterdzieści minut później. W tym czasie zdążyłem zaliczyć przejazd drogą krajową nr 10, którą różniło od piątki tylko pobocze - tu akurat było. Natężenie ruchu, w tym tirów, takie samo. Dodatkowo, było już całkiem ciemno. Oczywiście nie planowałem jechać tamtędy, ale jak widać, zmęczenie zrobiło swoje i wziąłem skrzyżowanie prowadzące na drogę nr 10 ze skrzyżowaniem z równie ruchliwą drogą prowadzącą na Nakło (a wiedziałem, że tej akurat drogi nie uniknę). No nic, po raz kolejny - rower + krajówka = mocne wrażenia.

O 21:20 byłem na miejscu. Wyczerpany, wychłodzony, ale i zadowolony bardzo. O przejechanych kilometrach przypominały mi mięśnie, stawy i kości, ale również i skrzypiący już nieco rower. Siły dodawało to, że trasa do zrobienia następnego dnia miała być krótsza, o połowę prawie, no i oczywiście gościnność Demba i Marietty.

Jedynym powodem do niepokoju była prognoza pogody na dzień następny...

Komentarze (2)

ej, dzięki. chciałem chyba krócej, ale się nie dało :) btw - jest już całość!

emce 21:45 poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Fajny opis, świetnie się czyta. :)

Luszi 13:33 poniedziałek, 30 sierpnia 2010
Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa siety

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]