Poznań - Gdańsk! słowo wstępu się należy, bo to pierwszy wpis!
Jestem pewien, że znajdą się tacy, którzy rzeczoną trasę pokonaliby w jedną dobę. Być może i mi kiedyś uda się taki wyczyn, ale moja kondycja w lipcu 2010 nie pozwoliłaby mi na to. Postawiłem sobie za to kilka celów.
Po pierwsze, dojechać w trzy dni.
Podzieliłem trasę na trzy odcinki: (i) Poznań Naramowice (gdzie mieszkam) - Bydgoszcz Osowa Góra, (ii) Bydgoszcz - Piaski pod Grudziądzem, (iii) Grudziądz - Gdańsk Osowa. Odcinek pierwszy i trzeci liczyły wg moich ustaleń ok. 150 km, drugi był nieco krótszy - niecałe 90 km. Ponieważ terminarz miałem dość napięty (zaczynałem wypad we wtorek, chciałem w czwartek wieczorem być w Gdańsku i spędzić tam weekend, a w poniedziałek rano musiałem stawić się w pracy w Poznaniu), nie mogłem pozwolić sobie na dzień przerwy. I dobrze.
Po drugie, nie zniechęcić się.
Przeglądając prognozy pogody na tydzień wypadu zauważyłem, że szykują się czarne chmury. Czyli ani ja, ani mój rower, nie jesteśmy z cukru.
Po trzecie, dobrze się bawić :)
Trzeci cel był zagrożony już na dzień przed wyjazdem. Podczas przygotowań okazało się, że mój licznik odmówił posłuszeństwa. Prawdopodobnie przerwał się przewód. Niestety, na wymianę w sklepie rowerowym było już za późno. Co prawda mogłem spodziewać się czegoś podobnego po szicie za 30 PLN, ale i tak ta niespodzianka sprawiła mi nieco przykrości. Liczyłem, że będę mógł kontrolować przejechane kilometry, czy też prędkość jazdy, ale okazało się inaczej. Przekonanie siebie, że zabawa i tak będzie dobra (w czym pomógł mi Łukasz (Luszi), jeden z dobrych duchów tego wyjazdu oraz moich gospodarzy w Gdańsku), zajęło mi chwilę.
Wobec powyższego, przejechane kilometry ustaliłem nieco na oko i za pomocą maps.google.com, mojego sojusznika a niekiedy i zmory na trasie.
Przygotowania zajęły cały poniedziałek (26.07), ale że był to dzień spędzony na rowerze, nie narzekam specjalnie :) Czekało mnie kupno sakw, zapasowych dętek, map, przygotowanie wydruków z przewidywaną trasą (z maps.google.com właśnie).Towarzyszył mi w tym Gumiś, którego namówiłem na nakręcenie kilku kilometrów. Zrobiliśmy plus minus taką trasę:
Dwadzieścia kilometrów na rozgrzewkę. Następnego dnia miało być siedem razy tyle.
Tyle wstępu. Następny wpis - etap pierwszy!